Samotna wyprawa do raju – Chorwacja

Samotna wyprawa do raju – Chorwacja.

Zaplanowane zbiory winogron we Francji przesunęły się o miesiąc. Co robić ? Może pojechać gdzieś motocyklem? Brak mi doświadczenia ale czy wyprawa motocyklowa do Chorwacji różni się od jazdy po Krakowie i okolicach? Dam radę!

Mam mało czasu na organizacje wszystkiego, ponieważ za miesiąc muszę być we Francji. Pierwsze pytanie brzmi „gdzie”. Na pewno południe, ale nie chcę jechać blisko. Wybór pada na Chorwację. Z obozów treningowych, na których bywałem dawno temu, jak przez mgłę pamiętam małe, trochę zniszczone wojną domową wioseczki, czerwone skały i ciepłe morze. Wtedy nie było czasu ani ochoty na zwiedzanie. Czas to nadrobić!
Zorganizowanie wszystkiego zajmuje mi 3 dni. Niestety – jadę sam, ponieważ w tak krótkim czasie nikt nie decyduje się dołączyć. 9 sierpnia wieczorem mój Bandit 600N jest spakowany i gotowy do drogi.

Camping pod Leibniz – austriacki porządek

Wyjeżdżam o 7 rano, ponieważ nie lubię jeździć w nocy. W planie mam dojechanie do granicy Austrii ze Słowenią i szukanie campingu. Ze względu na koszty zakładam spanie tylko pod namiotem. Droga jest spokojna, pogoda fantastyczna i godziny lecą jak minuty. Robię postój co 300 km żeby zatankować i coś zjeść. W okolicy miasta Graz w Austrii łapie mnie ulewa. Wcześniej nic jej nie zapowiada, więc nie mam czasu nawet naciągnąć przeciwdeszczowych spodni. Deszcz jest tak intensywny że po 10 sekundach jestem cały mokry więc ubieranie się już nie ma sensu. Pada około 20 minut. W końcu dojeżdżam do Leibnitz i tam znajduję camping. Rozkładam namiot i wieszam na motocyklu mokre rzeczy (moto to całkiem dobra suszarka gdy jest jeszcze ciepły). Idę zobaczyć miasteczko i kupić coś do jedzenia.

Leibnitz to małe miasteczko, w którym można zobaczyć wiele starych, kolorowych kamieniczek w typowym dla Austrii stylu. 10 sierpnia odbywa się tam akurat jakieś święto. Na rynku jest wiele stoisk z tradycyjnymi wyrobami a wieczorem sztuczne ognie. Po małych zakupach udaję się do namiotu.

Jeziora Plitwickie – punkt obowiązkowy Chorwacji

Okazuje się że obok mnie swój namiot rozbija także rodzina z Polski wracająca akurat z Chorwacji. Wspólnie jemy kolację przy której dowiaduję się wielu rzeczy o celu mojej podróży, podróżach Junakiem po Polsce i innych ciekawych sprawach. Niestety muszę opuścić miłe towarzystwo i iść spać. Plan na jutro to szybkie zwiedzanie Zagrzebia i dalsza jazda w kierunku Jezior Plitwickich.

Następnego dnia rano czeka mnie bardzo miła niespodzianka. Moich sąsiadów już nie ma, ale znajduję prezent od nich. Na stole obok namiotu leżą kanapki z ogórkiem, szynką, pomidorkiem i serem. Obok czeka ciepła herbata w plastikowym kubeczku i kartka, na której jest napisane „ Miłego wyjazdu, nie ma sensu wieźć jedzenia do Polski, a ty nie będziesz musiał tracić czasu na robienie śniadania rano. Szerokiej drogi”. Najedzony i spakowany ruszam w stronę Zagrzebia.
Droga przez Słowenię jest straszna. Ja nie mogę narzekać – to puszki stoją w korku przez cała drogę. Na szczęście pobocze jest dość szerokie i z innymi motocyklistami przejeżdżam nim aż do granicy z Chorwacją. Tam oczywiście sprawdzanie paszportów (podobno te dwa kraje nie lubią się za bardzo) i już chwilka do Zagrzebia.

Widok ze starego miasta w Zagrzebiu

Zagrzeb to miasto które jest podzielone na miasto górne czyli stare miasto i dolne, gdzie królują biura i sieciowe restauracje. Mam mało czasu więc idę zwiedzać starówkę – w przewodniku wygląda super. Prowadzą na nią niekończące się schody i uliczki poprowadzone pod ostrym kątem. Warto troszkę się zmęczyć żeby zobaczyć to widowiskowe miejsce. Stare uliczki i kamieniczki z dużą ilością kwiatów robią wrażenie. Widok ze starówki jest oszałamiający, stoimy mniej więcej na wysokości dachów dolnego miasta.

Czas wracać do motocykla bo czeka mnie droga do Jezior Plitwickich i szukanie na miejscu campingu. W Zagrzebiu zatrzymuję się tylko na chwilę ponieważ nie lubię dużych zatłoczonych miast. Droga do Jezior Plitwickich wiedzie przez lasy i pola uprawne. Przejeżdżam przez mnóstwo wiosek, w których widać nienaprawione jeszcze zniszczenia po wojnie. Przy Jeziorach Plitwickich znajduję dość drogi camping i po rozbiciu namiotu udaję się do sklepu po jakieś jedzonko.

Kładka na Jeziorach Plitwickich

Park Narodowy Jezior Plitwickich to dwa kompleksy jezior połączone kaskadowo. Woda jest przejrzysta jak na Karaibach i jest to jedno z niewielu miejsc w Europie, gdzie żyją na wolności wilki. Ich nie udaje mi się niestety zobaczyć ale cały park narodowy zostanie mi w pamięci do końca życia. Nie wyobrażam sobie odwiedzania Chorwacji bez wstąpienia do tego miejsca. Tego dnia wstaję bardzo wcześnie, pakuję namiot i jadę parking przed jeziorami.

Motocykliści mogą parkować przed parkingiem bezpłatnie, ale ja muszę zostawić gdzieś swoje rzeczy. 3 euro za bezpieczną miejscówkę wydawało się dobrą ceną. Jestem jeszcze przed otwarciem kas, więc spokojnie się przebieram i układam wszystko na motocyklu. Zostawiam wszystko – buty, kurtkę itp. Nie mam jak ich przypiąć więc zakładam na nie tylko siatkę i modlę się aby po powrocie było wszystko.

Jeziora Plitwickie – mam nadzieję że nic nie zginie

Kupuję bilet jako jeden z pierwszych i idę zwiedzać jeziora. Mijam sklepiki, hotel, bary i inne turystyczne „atrakcje”. Później zaczyna się raj. Krystalicznie czysta woda w której pływają ryby, pełno zieleni, wodospady, skały i kładki dla turystów. Jest po prostu przepięknie. Ryby przyzwyczajone do turystów którzy je karmią wbrew zakazom podpływają, gdy tylko podejdzie się do brzegu. Po jeziorach można poruszać się stateczkiem, autobusami i pieszo. Wszystko wliczone jest w cenę biletu. Warto choćby przeczytać to tym wspaniałym miejscu – mój opis na pewno nie będzie w stanie oddać jego wyjątkowości. To po prostu trzeba zobaczyć. Nie wolno zapomnieć zabrać ze sobą butelki wody! Całe zwiedzanie zajmuje ok. 6 godzin.

Po powrocie wszystko na moim motocyklu czeka tak jak to zostawiłem. Po przebraniu, z głową pełną widoków ruszam przed siebie w stronę upragnionego morza. Jest to najpiękniejsza trasa jaką jechałem w życiu. Na początku lasy i góry, później długie proste drogi między łąkami i w końcu czerwone skały z morzem w tle. Z tej drogi zostaje mi w pamięci zwłaszcza jeden moment. Podjeżdżam na jakąś starą stację paliw. Słyszę jakąś bałkańską muzykę a dookoła nie ma nic. Piosenka jest chyba o jakiejś dziewczynie z czarnymi oczami. Tankuję i chwile sobie odpoczywam. Podjeżdża jakiś Chorwat na starym Harleyu ze skórzanymi sakwami i zwiniętym kocem z przodu. Szybka rozmowa i już jedziemy razem w stronę wyspy Krk.

Romantyczny port w Rovinj

Rozdzieliliśmy się gdzieś przed wyspą. Wjazd na wyspę jest płatny, ale na prawdę warto. Długi most łączący wybrzeże i Krk robi wrażenie. Znajduję najtańszy camping, rozbijam namiot i po długim dniu pełnym wrażeń kładę się spać. Budzi mnie gorąco w namiocie i straszny zaduch. Okazuje się, że namiot stoi w miejscu, gdzie nie ma ani troszkę cienia. Poranny standard, czyli śniadanie, prysznic i pakowanie. Mam plan przejechać półwysep Istrii wybrzeżem zatrzymując się w nadmorskich miejscowościach. Miasteczka na półwyspie są we włoskim stylu i wszystkie nazwy zapisane są w języku chorwackim i włoskim.

Nie będę się rozpisywał o wszystkich bo zajęłoby to sporo czasu, napiszę jedynie że odradzam to zatrzymanie się w Puli. Miasto fabryka, w którym jest mnóstwo turystów. Na dłużej zatrzymuję się w Rovinj. Zakochuję się w tym mieście i zostaję tam na parę dni. Miasto było kiedyś wysepką. W jego centrum stoi biały kościół uliczki są wąskie i mnóstwo tam galerii sztuki. W barach ludzie piją spokojnie kawę, a wszyscy są bardzo mili. Można wejść na sam szczyt wieży kościelnej, skąd jest niesamowity widok na całe miasto.

Vodnjan

W przewodniku zaciekawia mnie kościół w Vodnjan. Z zewnątrz wygląda jak zwykły stary kościół ale w jego wnętrzu znajduje się coś znacznie ciekawszego. To mumie, które można oglądać za niewielką opłatą. Naprawdę robią wrażenie, ale nie to jest główną atrakcją. Do zwiedzania udostępnione są również tysiące relikwii. Są tam nogi, palce, włosy, kości, ręce i wiele innych części ciała świętych. Warto zobaczyć jak ma się trochę wolnego czasu.
Po zwiedzaniu idę się na małą kawę do pobliskiej kawiarenki. Przysiada się do mnie starszy pan, który zauważa, że jestem Polakiem. Zaczyna rozmawiać po polsku. Opowiada, że jego ojciec walczył w Polsce podczas II Wojny Światowej. Mój rozmówca mówi że rozmawia z turystami żeby nie zapomnieć języka polskiego. Opowiada o mieście, turystach i wielu innych rzeczach. Niestety robi się późno i muszę jechać. Po powrocie do Rovinj idę jeszcze do miasta i na plażę żeby zrobić zdjęcia krabom, które wychodzą z kryjówek.
Bez klamki też się da

Wenecja

Ostatnią noc przed wyjazdem z Chorwacji spędzam w mieście Umag, gdzie rano przydarza mi się coś, co już kiedyś przytrafiło mi się na Węgrzech. Stawiam motocykl a ten przewraca się. Może stopka się zapadła, nie wiem. Złamała mi się klamka sprzęgła, na szczęście byłem już w takiej sytuacji, więc wiedziałem jak jechać bez niej. Ruszając ze startera z wbitą jedynką i zmieniając biegi dodając i odpuszczając gaz dojechałem jakoś do Triestu. Tam pewien pan pomaga mi znaleźć serwis Suzuki. Na miejscu okazuje się, że to Suzuki Marine – naprawiają silniki do łodzi. Na szczęście mechanik mówi, żebym przyjechał za 3 godzinki to coś wymyśli. Mam więc trochę czasu na zwiedzanie miasta.

Po 3 godzinach wracam do warsztatu. Mechanik tłumaczy mi, że klamka jest teraz nie do kupienia, ale ma pewien pomysł. I tak dojeżdżam do Wenecji z przespawaną i ponawiercaną klamką od jakiegoś skutera. Pod Wenecją znajduje camping i kładę się do spania.

Zagubiony wśród kanałów

Następny dzień jest przeznaczony na zwiedzanie Wenecji. Na szczęście wstaję bardzo wcześnie – udaje mi się zająć ostatnie miejsce na poupychanym do granic możliwości parkingu dla jednośladów pod miastem. Jakie jest moje zdziwienie kiedy widzę tam motocykl Zipp 125 z polską rejestracją! Wytrwały kierowca. Początkowo chcę zwiedzić Wenecję bez przewodnika, ale nie daję rady. Kupuję mały przewodnik, ponieważ wąskie poplątane uliczki, mostki i przejścia powodują zamęt w głowie. Po około 8 godzinach spacerowania, błądzenia i zwiedzania wracam do motocykla. Wenecja jest przepięknym miastem, w którym warto czasem się zgubić i zostawić w tyle tłumy żeby przejść prawdziwymi weneckimi uliczkami, na których nie ma tysiąca sklepów i restauracji.

Oczywiście trzeba zobaczyć plac Św. Marka i inne znane turystyczne atrakcje. Dzień niestety muszę zakończyć wcześniej ponieważ planuję wyjechać wcześnie rano i dojechać do Polski w jeden dzień. Sąsiedzi na campingu którzy organizują imprezę nie chcą mnie wypuścić, ale mus to mus. Następnego dnia wracam do Krakowa bez żadnych niespodzianek.

Wyjazd zapamiętam na pewno do końca życia. Mam nadzieję, że decyzja o takiej samotnej wyprawie bez doświadczenia to furtka do dalszego poznawania świata z kanapy swojego motocykla. Mam nadzieję że moja przygoda zainspiruje tych, którzy myślą że nie dadzą rady lub nie mają umiejętności żeby odbyć taką podróż. Uwierzcie – da się i nie jest to wcale trudne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *